Byłem na Franciszkańskiej w tym momencie, gdy potężny piorun postawił kropkę po wypowiadanych przez Franciszka słowach „Do widzenia”. Patrzyłem na ludzi, którzy – gdy papież już odszedł od okna – nasiąkali wodą w epicentrum burzy. Mokłem z nimi. To było fajne.
Pięć dni, około 80 kilometrów na nogach, pobudki bardziej nocą niż ranem. Doświadczyłem niezwykłej atmosfery tworzonej przez młodych ludzi z całego świata, cieszących się swoją radosną wiarą.